Forum Princess Anette Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Relacje z innych koncertów

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Princess Anette Strona Główna -> Koncerty
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Elavi
Lady Moon
Lady Moon


Dołączył: 14 Lip 2008
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łona matki
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:57, 07 Sie 2008    Temat postu: Relacje z innych koncertów

Koleżanka z forum OceanSouls o imieniu Nea była na Wacken Open Air Festival 2008 w Niemczech. A oto jej relacja:

Nea napisał:
Moja recenzja, a właściwie strzeszczenie połączone z recenzją Wacken Open Air 2008. Mam nadzieję, że znajdą się chętni do czytania. Wink

WACKEN OPEN AIR, 31.07-2.08.2008

Godzina 17, 29.07.08. Nea wbiega na teren dworca centralnego. Potrącając ludzi goni do tablicy głównej, by dowiedzieć się na którym peronie wylądował pociąg z Krakowa. O! Jest! Biegniemy więc na peron drugi, tor trzeci. Szybkie zbiegnięcie po schodach ruchomych, ogarniecie ogółu. Gdzie on jest? Jest! Stoi obładowany plecakami, torbą, śpiworem etc. etc. Cela. Co? Zdziwienie? Kto by się spodziewał, że on istnieje naprawdę, nie? A jednak! Istnieje. I wygląda na całkiem przerażonego stolicą.
Tak zaczęła się nasza, gronowo-forumowa wycieczka na Wacken Anno Domini 2008. Teraz tylko się ogarnąć, przejechać w neowe regiony, obejrzeć parę DVD Nightwish, odwiedzić restauracyjkę, obejrzeć bootleg z Sydney, zwiedzić starówkę, zabrać plecaki i pojawić się dobę później, 31 lipca o godzinie 17.30 pod Pałacem Kultury i Nauki.
Już się niecierpliwili, Adaś Okrasiński dzwonił do mnie, gdy wychodziłam z metra. Adrenalina odrobinę utrudniała rozmowę, żadna ze stron do końca nie ogarniała co druga ma na myśli, ale- udało się!- jest ekipa, są ludzie: obładowani plecakami, alkoholem, ćwiekami, glanami, wszyscy na czarno. Ewidentnie nasi. Po problemach lokalizacyjnych i głośnych chóralnych śmiechach („gdzie jest ten pan Bartek? –eeee…to ja”-pozdro, Sylwia!) dotarliśmy do autobusu, który dowiózł nas do Niemiec. Ale ważne rzeczy się działy w tym czasie! Przede wszystkim zajęliśmy dumne miejscówki na tyłach. My. My, czyli Sylwia zwana Sileą lub też „Adaś, uspokój się!”, Adaś Okrasiński zwany „to co? Jeszcze jeden browarek?” oraz Tomek zwany Celą lub też „czy mogę się już ekscytować?”. No i ja. Nea. Zwana Olą, Tuomasoholiczką oraz [i tu, współ wycieczkowicze, wstawcie tekst]. Koło nas zaklimatyzował się kolega Bartek o sprytnym przezwisku „to jak on ma na imię?”.
Ruszyliśmy.
Nie będę wchodzić w szczegóły przejazdu. Mogę powiedzieć, że na pewno była ambrozja, napój bogów, była żubrówka, dumnie przeze mnie poprowadzona przez cały autobus: flaszka pokoju. Może pozostańmy na tym etapie, więcej oddadzą zdjęcia.

Zajechaliśmy na Holy Wacken Land około 9 rano. Brudni, śmierdzący, szczęsliwi i uśmiechnięci udaliśmy się do recepcji, gdzie otrzymaliśmy Full Metal Bags 2008, piękne bilety Wacken oraz śliczne obrączki na nadgarstki. Tak wysprzętowani przez organizatorów udaliśmy się na teren zwany „kieruj się na Norwegów!”, gdzie rozbiliśmy się grupowo namiotami. Poszło w miarę szybko (to zapewne przez to, że Adasiowi podobał się lekko pochylony stan namiotu i nie miał zamiaru go poprawiać :P ). Stwierdziliśmy, że koniecznie trza odwiedzić prysznice. Udaliśmy się więc do kasy, zakupiliśmy karnety, weszliśmy pod prysznice… i drodzy państwo! Jaka kultura! Eleganckie ławeczki, natryski humanitarne, podłoga czyściutka…. Ok., wyczuliście tę ironię? Ławeczki były pozajmowane, natryski prezentowały się dość miernie, a podłoga wytworzyła chyba własną inteligencję. Co nie zmienia faktu, że wszyscy spodziewaliśmy się czegoś gorszego. Muszę przyznać, że panowie wydawali się bardziej zadowoleni z pryszniców: kwestia podnoszenia mydła? :P
Po ogarnięciu się postanowiliśmy pozwiedzać miasteczko Wacken. Wyszliśmy poza festiwalowy teren, udaliśmy się w głąb miasteczka, które przez cały rok liczy 2 tysiące mieszkańców, a na 3 dni corocznie ich liczba wzrasta wielo, wielokrotnie. W tym roku napływowych mieszkańców było 65 tysięcy. Można więc sobie wyobrazić zmiany, jakie zaszły na mieście. Przede wszystkim: żadnych dresów. Następnie: bramkarze przed sklepem spożywczym, by ludzie nie zalali pomieszczeń swoimi osobami. Zdarzały się również ewenementy typu ubrania ograniczone tylko i wyłącznie do taśmy izolacyjnej. Mhm. Poczuliśmy się swojsko i po odnalezieniu jedynego miejsca, gdzie w kolejce stało się mniej, niż 15 minut, zajęliśmy strategiczne miejscówki pod drzewkiem, na trawce i pozwoliliśmy sobie na drobny odpoczynek. Wtedy to postanowiliśmy, że początkiem festiwalu dla nas będzie zespół Sturm Und Drang o godzinie 18:45. Jednak nie dane nam było zespołu wysłuchać w całości ponieważ Adaś, fan pszczół postanowił pozwiedzać szpital niemiecki. Takim sposobem, ubożsi o Adasia i Celę udaliśmy się na ostatni utwór Sturm und Drang. Kolejnym zespołem, który nas interesował było Leaves Eyes, jako ciekawostka. Zatem czekając na zespół, a potem w towarzystwie ich muzyki zapoznaliśmy się bliżej z terenem samego festiwalu.
Teren ten posiadał w sumie 3 sklepy z gadżetami WOA, jedno stoisko z gadżetami zespołów, gigantyczne Metal Market, gdzie były stoiska z koszulkami, płytami, flagami, biżuterią, butami, tatuażami, spódnicami, gorsetami, no dosłownie wszystkim, o czym True Metal Head może pomyśleć. Na tymże terenie był też teren zamkniety, na który wchodziło się za drobną opłatą jednokrotną. Tam były już cacuszka płytowe, ale też koszulki. Właściwie każdy z nas skorzystał z oferty Metal Marketu. Ba! Znaleźliśmy również stoisko Nuclear Blast, gdzie wielu z nas znalazło długo poszukiwane płyty (np.: Northern Kings czy też Undead Indeed). Było również dość obszerne food area. Full Metal hotdogi, chińskie żarcie pod każdą postacią, burgery, no wszystko! Poza tym było parę barów, gdzie dostać można było każdy trunek: od coli (chyba, że mówimy o 3 w nocy ostatniego dnia festiwalu- wtedy już był problem. :P ), przez drinki, red bulle, piwo, aż po Jacka Danielsa. Wniosek: pełna kultura, wyposażenie caca, no nic tylko do zabawy przystąpić!
Przystąpiliśmy więc. O 21 zajęliśmy strategiczne miejscówki pod True Metal Stage. Lekko na prawo od sceny, niedaleko telebimu. Pytacie, czemu właśnie tam? A dlatego, że o godzinie 21.30 Wacken zostało zawładnięte przez Żelazną Dziewicę tudzież Ekipę Eddie’ego. Drodzy Państwo, rozpoczął się koncert Iron Maiden! Mimo że fanką zespołu nie jestem, to muszę przyznać, że Bruce z ekipą wiedzą, jak robić dobry koncert! Były hity, były efekty, był kontakt z publiką („take this fucking stick you fucker! Youre fucked up, you fucking fucker! Let me see the audience! You fucker! I’ll fuck you!”- tak właśnie Bruce walczył z ekipą Wacken o kontakt z publiką), był Eddie, były zmiany tła, zmiany klimatów. Wg mnie Bruce nie wyrabiał momentami głosem, ale to moja subiektywna opinia. Fakt faktem, że dali czadu, tego się ukryć nie da. Nawet ja dałam się porwać przy „2 Minutes to Midnight” oraz „The Numer of The Beast”. Z tego, co zauważyłam, to WOA było całkowicie zadowolone z występu Dziewicy, wręcz pokuszę się o stwierdzenie, że publiczność liczyła co najmniej 60 tysięcy ludzi. Zaraz po koncercie dowiedzieliśmy się, że wśród nich był też Adaś z Celą, którzy szczęśliwie powrócili ze szpitala. Zatem ekipa znowu zwarta i gotowa wybrała się do namiotów, gdzie kładąc się jak sardynki (4 osoby w dwuosobowym namiocie) spędziliśmy noc.
Następny dzień przewinął się pod znakiem koncertów właściwie tylko i wyłącznie. No dobrze, może jeszcze pod znakiem deszczu. Ale od początku: najpierw prysznic, o którym mówiło się do końca dnia: na moje oko woda 10 stopni Celsjusza. Nie, to nie było fajne. Potem kawka, śniadanko (mm! Jabłuszko!) i wio na festiwal, gdzie Kamelot daje podpisy. Ups, deszcz. Wszyscy wdzialiśmy swoje wackenowe kondomki (płaszcze od deszczu!), i ruszyliśmy po autografy. Czym się skończyło? Wycyckaniem nas vol. 1. Zespół ulotnił się, zanim do niego dotarliśmy. Wyrażając ogólne niezadowolenie ruszyliśmy na Black Stage, gdzie koncert rozpoczął fiński Ensiferum. I wiecie co? To był zajebisty początek dnia! Ta ekipa wie, jak bawić ludzi, wie, jak ich porwać. A przy okazji muzycznie fajna kapela, ale to dla naszej ekipy nie było zaskoczeniem. No, a przynajmniej dla większości. Mnie osobiście bardzo się podobał wokal live. Także dziewczyna na klawiszach ma dużo do powiedzenia w ich muzyce, na żywo nie zawiodła. Zdecydowanie na plus. Poza tym przestało padać. Wink
Kolejnym zespołem w planie był Kamelot. Myśleliśmy o ostentacyjnym niepojawieniu się na koncercie po tym, jak nas olali… ale doszliśmy do wniosku, że raczej mało sobie z tego zrobią. Także zajęliśmy strategiczne miejscówki, rozpoczął się koncert. Ogólnie pozytywnie, zespół daje rade, wokalista raczej nie. Mnie osobiście bardzo podobała się dziewczyna na backing vocals. Śpiewa o niebo lepiej od Khana, i prezentuje się świetnie. Ja bawiłam się na 4, może 5 utworach i udałam się po autografy Avantasii. Tak więc uniknęłam szokującego zderzenia z Simone Simons, która dołączyła do zespołu na utworze „The Haunting”. Tu miałam szczęście. Jednak żałuję, że opuściłam „March of Mefisto”. Nie, nie pojawił się na scenie Shagrath! Ale był wokalista Leaves’Eyes, bodajże Alexander Krull. To musiało być ciekawsze na żywo, niż na ekranie w miejscu autografów.
Zaś z autografami to dość osobliwa historia: stojąc do Avantasii, zgarnęłam kolegę Gabriela, który mi dotąd za to piwo wisi (sic!). Razem cierpliwie czekaliśmy, uskuteczniając walkę z niedziałającymi akumulatorkami w aparacie. Następnie, gdy odejście Tobiasowej ekipy nadchodziło coraz większymi krokami, zdecydowaliśmy się na przebijanie się przez fanów Children of Bodom, którzy autografy mieli dawać zaraz po zespole wokalisty Edguy. Gdy już niemalże osiągnęliśmy podest do autografów… Avantasia musiała się zbierać. Czyli mamy Wycyckania vol. 2. Abstrahując od okrzyków ogólnego nie zadowolenia, razem z Gabrielem stwierdziliśmy, że jak już staliśmy, to jakieś autografy przyniesiemy! Tak, tak. Dobrze myślicie. Zdobyliśmy autografy Dzieciaków. Ba! (i teraz proszę o nieczytanie tego przez fanki Alexiego) Mam zdjęcie z Wild Child! Ha! Teraz tylko muszę je przechwycić i się chwalić na prawo i lewo. Jedyny minus sytuacji to brak obecności na koncercie Sabatona, który podobno dał niezłego czadu. Warto wspomnieć, że wokalista na utwór „40:1” wziął polską flagę na ramiona i zapowiedział utwór słowami „wybaczcie, Niemcy, ale taka jest prawda”.
Po tychże autografach udaliśmy się na koncert fińskiego zespołu Sonata Arctica. Dla przypomnienia: wokalista udzielał się parokrotnie z zespołem Nightwish. A sama Sonata jest dość powszechnie uznanym zespołem w kręgach power metalu. Także spodziewaliśmy się tłumów, co nie przeszkodziło nam zająć dość dobrych miejsc. Zespół stanął na wysokości zadania. Setlista prezentowała się zadowalająco („Fullmoon” oraz „Replica” były, a to usłyszeć chciałam), Tony śpiewał bardzo dobrze, kontakt z publiką był, członkowie zespołu nie pozostawali bierni, a publika znała, śpiewała i wyklaskiwała utwory. Także mnie się podobało. Ogólnie słyszałam tylko niezadowolenie z braku „My Land”.
Po SA udaliśmy się na koncert Opeth, jednak tylko by zaspokoić ciekawość. Po trzech utworach zmyliśmy się na autografy Sonaty, gdzie spotkało nas… uwaga, uwaga…. Wycyckania vol. 3! Zespół znowu musiał się bardzo szybko zbierać. W sumie nas już to nie zdziwiło i ja spokojnie udałam się na koncert Children of Bodom, a Gabriel został na zdobywanie autografów Opeth.
Także udałam się solo na koncert Dzieciaków. Straciłam tylko pierwsze 3 utwory, co szybko nadrobiłam. Oczywiście blisko sceny dostać się nie mogłam, jednak zajęłam dogodną miejscówkę, z której było widać zespół, ale również telebim. Oprócz tego miałam miejsce na head banging. Pierwszy poważny na Wacken. I tego mi było trzeba! Uwaga, drodzy Państwo! Dzieciaki dają czadu! Po prostu miażdżą! Niesamowita energia, niesamowity kunszt (mogłabym patrzeć i patrzeć na palce Alexiego!), niesamowity klimat i atmosfera! To było naprawdę Lauder Than Hell! Poza tym kontakt z publiką, odpowiedzi publiki, teksty do zespołu… Aj, oni wiedzą, jak się koncertuje! Najlepiej wspominam teksty w stylu „ale jesteście pijani! No, bo my nie jesteśmy, wiecie. My tylko soczek pijemy. *chwila zastanowienia* buahahahaha, jasne!” oraz żarty Alexiego z członków zespołu. Moment, w którym Janne założył różowy biustonosz rzucony na scenę, a Allu zaczął go macać, sprawdzając kobiecość klawiszowca- aj, parędziesiąt tysięcy gardeł wybuchnęło śmiechem. Jednak dochodzę do sedna: był największy hit Childrenów ostatnich tygodni: znacie ten utwór? „Umberella”? Tak, tak, słyszałam to na żywo! Niestety jestem zmuszona przyznać, że wszyscy Ci True Metal Heads świetnie się przy tym bawili. :P nie przegapię żadnego koncertu Dzieciaków w okolicy. Gigantyczny plus!
Po koncercie odnaleźliśmy się z gronowo-forumową ekipą celem nadrobienia ciepła w organizmie… swetry! O czym pomyśleliście! A fuj.! Wróciliśmy pod True Metal Stage koło północy. Tam zaraz miał zagrać drugi zespół, dla którego przyjechałam na Wacken: Avantasia. Zaczęli jakiś kwadrans po północy. Zajęliśmy barierki po prawo od sceny, widząc wszystko, co się działo na niej, oraz na telebimie. Mój werdykt: klękajcie narody. Avantasia to zespół, który wie, jak się kopie tyłki! Oczywiście pojawili się goście, oczywiście był przekrój przez każdą płytę zespołu, oczywiście śpiew na parę głosów robił powalające wrażenie! Setlista zawierała między innymi „Twisted Mind”, „The Scarecrow”, „Avantasia”, „Another Angel Down”, „No Return” oraz, oczywiście, “Farewell” w oryginale wykonywane z Sharon Den Adel. Nawet jeżeli się zespołu nie znało można było się bawić świetnie, czego obrazek prezentowali moi współ-wackenowicze. Trudno zaprzeczyć, że kunszt, umiejętności i forma zespołu oraz gości powala. Jedyne minusy koncertu to konferansjerka Tobiego między utworami: niemiecka. Nikt z nas nic nie rozumiał. Drugim minusem było wyłączenie mikrofonu Jorna w czasie „The Scarecrow”, na czym utwór oczywiście bardzo ucierpiał. Tak czy inaczej: koncert przerósł moje oczekiwania, które były i tak bardzo wysokie.
Po Avantasii Sylwia udała się na spoczynek, a ja z naszymi kokoszącymi się mężczyznami udałam się na parę utworów Crematory. Zespół prezentuje się bardzo dobrze, na żywo połączenie dwóch wokali męskich (growl oraz klasyczny) robi jeszcze większe wrażenie, niż studyjnie. Polecam, chętnie bym została na dłużej, jednak gonił nas koncert Gorgoroth, który musieliśmy zobaczyć ze względu na szopkę. Także zaraz potem udaliśmy się na trwający już koncert połączony niemalże z czarną mszą. Cztery nagie postaci wiszące na krzyżach, płonące czaszki baranów, krew, kolce, ćwieki, takie tam. Wygląda efektownie, jednak zespół brzmi dość jednostajnie. Nadal się zastanawiamy, czy przypadkiem nie grali ciągle jednego utworu. :P
Udaliśmy się następnie do namiotu (godzina 4 dobijała powoli). Wpakowaliśmy się do śpiworów, Adaś się pokokosił, potoczył po Celi, pokokosił znowu. Następnie dowiedzieliśmy się, co ceni w życiu najbardziej (i tak skończyło się na marchewkach i czterech metalach w dwuosobowym namiocie). Nie mogło się obejść bez szantów i piosenek harcerskich, także uraczyliśmy towarzystwo w innych namiotach pięknym wykonaniem „Białego Misia”. ;D Było też coś o piłeczkach ping-pongowych oraz złamanej nodze. Następnie zmorzył nas sen, byśmy dobili do trzeciego dnia festiwalu.
Kolejny raz rozpoczęliśmy dzień od prysznica (tym razem woda przyjemnie chłodna, a otyłe Niemki chyba jeszcze spały). Następnie udaliśmy się na ostatnie zakupy, ogarnęliśmy namioty, no i wybyliśmy na godzinę 16, by zająć miejsca w kolejce po autografy NW. Zgadujcie, co było dalej. Bingo! Wycykania vol. 4! NW po prostu nie podpisywał niczego przed koncertem, ich signing session zostało odwołane. Najpierw pełni złości usiedliśmy, by uderzyła mnie myśl: a co jeżeli i koncert jest odwołany? Także kuśtykający („no, ruszcie się, nóżki!)” udaliśmy się do WOA Office, gdzie… hah!... oczywiście Internet przestał działać. Także w ogólnie niemalże pogrzebowej atmosferze udaliśmy się usiąść, by powysyłać masę SMSów do znajomych, czy to przypadkiem koncert nie jest odwołany. Nie był, chwała ka. Dziękuję w tym miejscu Pati-san oraz AdaMowi za pomoc w uzyskaniu informacji.  Także nie zostało nam nic innego jak posilić się, oraz torować sobie drogę pod barierki na NW. Wcześniej uskuteczniliśmy Jacka Danielsa oraz udaliśmy się na małe zakupy do Nuclear Blast Point. Zadowoleni wybraliśmy się pod scenę.
Tutaj czekała nas walka. Ale nie bitwa. To była wojna. Niemalże chciało się krzyknąć „This is NIGHTWISH!”, jednak się powstrzymaliśmy i wybraliśmy partyzantkę. Takim sposobem osiągnęliśmy czwarty rząd przed Killswitch Engage, które grało na True Metal Stage przed NW. W czasie koncertu ww zespołu osiągnęłam drugi rząd. Zostało to przypłacone kopniakami, potem, siłami, no ogólnie niemalże podpisaniem paktu z diabłem. Tylko że tej krwi trochę zabrakło, chwała ka. Ogólnie zespół grał nieźle, ujęli mnie utworem „youre a pussy, emo”, co nie zmienia faktu, że ich koncert będzie mi się bardzo źle kojarzył. Pod koniec spadł deszcz, dzięki czemu dało się przeżyć napierający tłum podczas Wall of Death. Ale idźmy dalej.
Dzięki cofającym się fanom Killswitch Engage zdobyliśmy z Celą barierki, a na prawo od nas barierki zdobył Adaś. Teraz przed nami było półtorej godziny czekania (NW zaczynało koncert o 22.45), robiło się coraz chłodniej, byliśmy mokrzy po deszczu, do tego barierki emanowały zimnem. To było trudne półtorej godziny. Wszyscy marzliśmy bardziej niż bardzo. Słuchaliśmy w tym czasie koncertu At The Gates, którzy koncertowali na Black Stage. Wg mnie koncert niezły, chociaż muzyka do mnie nie trafia. Za to słyszałam na ich temat bardzo pozytywne opinie, wiec może ja jestem wyjątkiem? Tak czy inaczej, gwiazda wieczoru miała się pojawić za niedługi (porównując z czasem oczekiwania na kolejny koncert od lutego) czas dokładnie przed nami. Postanowiliśmy więc z Celą pokazać światu i przygotować na pokazanie zespołowi naszą karkołomnie popełnioną flagę. Nędzna imitacja mojej zrobionej na krakowski koncert, ale „jak się nie ma co się lubi…”. Dekoracje były zmieniane. Poznawałam twarze ekipy NW. Bas nastrojony, gitara nastrojona, perkusja również. Ktoś trochę pobrzękał na klawiszach (Korg!). Wszystko ustawione. Podekscytowanie rosło, poziom adrenaliny osiągał niebezpieczne lewele… 22.42…22.43…22.44… i zaczęło się odliczanie zgodnie z zegarkiem sceny.
Dokładnie w momencie, gdy publika krzyknęła „Zero!”, rozpoczęło się intro wszystkim fanom znane. Krzyk, dreszcze, piski, chaos ogólny! Po chwili na scenie pojawiła się znana postać w bandamie: Jukka! Kolejna fala krzyków i emocji. W tym momencie sobie uzmysłowiłam: jesteśmy tutaj! A za chwilę zagra Nightwish! Udało się! W tym momencie na scenę wkroczyła smukła postać i stanęła za klawiszami. Daruję sobie krzyk, jaki wyszedł z mojego gardła. :P Zaraz za tą postacią wysoki, postawny jegomość z dłuuuuugimi włosami i równie dłuuuuuugą brodą. Kolejny wyskoczył z gitarą w ręku, dopadł do granicy sceny, rozejrzał się, żwawo skoczył dalej i zaczął machać do publiki. Wniosek, Drodzy Państwo? Tuomas, Marco oraz Emppu są na scenie! Zaczynamy! intro osiągnęło kulminacyjny moment i rozpoczęły się pierwsze dźwięki „Bye Bye Beautiful”. Tłum wokół oszalał! Chwilę później wyszła Anette, która… o matko!... miała na sobie pozytywny strój, elegancki, w jej stylu, ale ze smakiem. Wszyscy zaczęliśmy z nią śpiewać i…
Właściwie teraz następuje moment, w którym mogę mało pisać kompetentnie. Dałam się ponieść emocjom, więc nie jestem w stanie napisać, co się działo po kolei. Opiszę tylko całkowite high-lights koncertu Nightwish na Wacken Open Air.
Utwór „The Siren”. Wykonanie Anette jest na bardzo wysokim poziomie, chyba najlepiej wykonywany przez nia utwór ze Starej Ery. Nie zagrali go w Polsce, także bardzo cieszę się, że usłyszałam to na żywo w Niemczech. Drodzy Państwo, Anette stanęła na wysokości zadania! Utwór wykonany bezbłędnie!
„Sacrament of Wilderness”. Każdy, kto oglądał filmiki na youtube.com wie, dla którego momentu chciałam, by zagrali ten utwór. :P Zagrali, Anette się nie wygłupiła, a utwór wykonała z klasą. Zespół się świetnie bawił podczas tego utworu. Emppu cały czas podbiegał do Tuomasa i się z czegoś (kogoś? :P ) śmiali, Marco czasem do nich dołączał. Pozytywna energia biła ze sceny.
„The Poet And The Pendulum”. Abstrahując od natłoku emocji w tym utworze, które i mnie się udzielają, co pominę... Anette zaśpiewała „Mother & Father” tak wysoko, jak na płycie! Nie wierzyłam, że usłyszę to na żywo, a tu taka niespodzianka…! Poza tym za każdym razem, gdy widzę ten utwór na koncertach (również na youtube), zadziwia mnie, jak zawsze Tuomas przeżywa ten utwór. Zdecydowanie jeden z najlepszych momentów koncertu.
„While Your Lips Are Stall Red”. Co tu wiele mówić? Utwór wykonany tylko parokrotnie w historii NW. A nam udało się posłuchać, jak panowie Holopainen, Nevalainen oraz Hietala wprowadzają romantyczno- nostalgiczny nastrój. Nie ma co komentować. Każdy, kto choć raz słyszał ten utwór zrozumie, czemu tak bardzo się podobało wykonanie live.
Inne high lights to już moje osobiste, które przekażę na wyraźną prośbę. :P
Koncert zakończyli utworem „Wish I Had An Angel”. Zespół ukłonił się, podziękował, widać było wzruszenie i zadowolenie z danego koncertu. Nie dziwne, bo koncert był naprawdę dobry. Anette w świetnej formie, Emppu i Marco jak zawsze świetnie się bawiący i czujący na scenie, Jukka ciągle się do nas zza swoich garów wychylał. Tylko Tuomas całkowicie przytłoczony ilością słuchaczy. Bo tych było całe pole, jak na Wacken wieczorem przystało. Lekką ręką 50 tysięcy ludzi minimum. Żegnajcie, Nightwish! A właściwie: „do zobaczenia!”. Wink

Po koncercie odtajaliśmy, ogarnęliśmy się, przebraliśmy. Wróciliśmy na pole koncertowe, gdzie już szopkę odstawiało Lordi. Nie przejmując się nimi wiele skończyliśmy na drinka i do sklepu Nuclear Blast. Wszyscy lekko tąpnięci NW, jednak z uśmiechami na twarzach robiliśmy dobrą minę do złej gry: Wacken Open Air się kończyło. Właściwie bardzo ostro hamowało przed barierkami wyznaczającymi zakończenie festiwalu. Cóż nam pozostało jak tylko zagarnąć swoje osobiste cztery litery, pożegnać się okrzykiem „Wacken!”, zabrać rzeczy i pójść do autobusu? Ano nic. Tak więc zrobiliśmy. Wspominki trwały kolejna godzine w autobusie: zdjęcia, nagrania. Niektóre wspominki trwały nawet do 6, kiedy to o 3.30 opuściliśmy Holy Wacken Land. Koło godziny 17.30 dnia następnego wylądowaliśmy pod ogólnie znanym Pałacem Kultury i Nauki. Ostatnie wspólne zdjęcie, jeszcze jeden wspólny okrzyk i wszyscy się rozeszli. Tylko troje ostatnich Mohikanów pozostało na pożegnalne piwo. I tak bając sobie o ostatnich czterech dniach wiedzieliśmy już, że „We Never Walk Alone”!

P.S. Wacken… wrócimy za rok!


Żródło: [link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez Elavi dnia Nie 20:52, 10 Sie 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia
Wolf
Wolf


Dołączył: 20 Lip 2008
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 16:22, 08 Sie 2008    Temat postu:

Krótki opis wczorajszego koncertu pojawił się u mnie na photoblogu:
[link widoczny dla zalogowanych]
Nie mam siły nawet tego kopiować Wink
Relacja od strony muzycznej będzie po pracy, czyli po wakacjach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aune
Jackob's Ghost
Jackob's Ghost


Dołączył: 23 Lip 2008
Posty: 154
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:17, 10 Sie 2008    Temat postu:

Przeczytałam relację z Wacken z zainteresowaniem (przydałoby się tylko zaznaczyć tekst na biało bo jest słabo widoczny i źle się czyta) i lekka zazdrość mnie pali... Tyle świetnych zespołów w jednym miejscu! Kurczę, jeszcze tylko do pełni szczęścia brakowało Epiki i WT. Wiele bym dała by zobaczyć na żywca Sonatkę i chłopaków z Edguy... Czemu u nas nie ma takich koncertów, psia kość! Confused
Powrót do góry
Zobacz profil autora
polityk2
Jackob's Ghost
Jackob's Ghost


Dołączył: 16 Lip 2008
Posty: 162
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ruda Śląska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 15:47, 10 Sie 2008    Temat postu:

Nie mart się, jak już zostane menagerem Nw to zorganizuję Wam taki koncert, że oczy powyłażą z orbit!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Princess Anette Strona Główna -> Koncerty Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1